Bregman: Żyjemy w średniowiecznej utopii

„Witajcie w krainie obfitości. Oby nam się dobrze żyło! Wznieśmy toast za Kukanię, gdzie niemal wszyscy są bogaci, bezpieczni i zdrowi. Gdzie brakuje nam tylko jednego: motywacji, by codziennie rano wstać z łóżka. Bo raju nie da się przecież udoskonalić.”


„Powrót utopii”

Na początek krótka lekcja historii:

Dawniej było gorzej. Pod każdym względem.

Byliśmy biedni, brudni, głodni, zalęknieni, ciemni, chorzy i szpetni – tak wyglądało życie 99% ludzi przez jakieś 99% historii świata. Jeszcze całkiem niedawno, bo w XVII wieku, francuski filozof Blaise Pascal (1623–1662) przedstawiał ludzki żywot jako padół łez. Ludzkość jest wielka – pisał – bo zna swoją nędzę. Brytyjski filozof Thomas Hobbes (1588–1679) podobnie uważał, że ludzkie życie jest przede wszystkim „znojne, brutalne i krótkie”.

Na przestrzeni ostatnich dwustu lat wszystko to uległo zmianie. Chociaż upłynął czas, który z perspektywy istnienia gatunku ludzkiego trwał zaledwie mgnienie oka, o całych miliardach ludzi można już powiedzieć, że żyją dostatnio, są dobrze odżywieni, czyści, bezpieczni, wykształceni, zdrowi, a czasem nawet piękni. W 1820 roku aż 94% ludności świata żyło w skrajnej nędzy. W 1981 roku ten odsetek wynosił 44%, a dziś – zaledwie trzy dekady później – spadł poniżej 10%1.

Jeśli ten trend się utrzyma, już wkrótce na dobre pożegnamy się ze skrajnym ubóstwem. Nawet ci, którzy według dzisiejszych standardów są biedni, cieszą się dostatkiem bez precedensu w historii ludzkości. W moim kraju – w Holandii – bezdomny korzystający z pomocy społecznej rozporządza większymi środkami finansowymi niż przeciętny Holender w 1950 roku i czterokrotnie większymi niż w Złotym Wieku, gdy Holandia władała siedmioma morzami2.

Przez całe stulecia czas zdawał się stać w miejscu. Naturalnie, nie brakowało materiału do podręczników historii, ale warunki bytowe większości ludzi nie poprawiały się. Gdyby włoskiego chłopa z 1300 roku wsadzić do maszyny czasu i przenieść do Toskanii z lat siedemdziesiątych XIX wieku, nie zauważyłby większej różnicy.

Historycy szacują, że średni roczny dochód we Włoszech około roku 1300 wynosił w przybliżeniu 1600 dolarów. Upłynęło sześćset lat – przeminęli Kolumb, Galileusz i Newton, przebrzmiała rewolucja naukowa, reformacja i oświecenie, wynaleziono proch, druk i maszynę parową – a średni roczny dochód we Włoszech nadal wynosił 1600 dolarów3. Przez sześćset lat rozwoju cywilizacji statystyczny Włoch nie wzbogacił się ani o centa.

Dopiero około 1880 roku, mniej-więcej wtedy, gdy Alexander Graham Bell konstruował pierwszy telefon, Thomas Edison zgłaszał żarówkę jarzeniową do biura patentów, Carl Benz majstrował swój pierwszy automobil, a Josephine Cochrane budowała zmywarkę do naczyń (kto wie, może największy wynalazek wszech czasów!) – nurt postępu pochwycił wreszcie naszego włoskiego chłopa i pociągnął go ze sobą. Od tamtej pory rozwój postępuje w zawrotnym tempie. W ostatnich dwóch stuleciach ludność świata i światowy dobrobyt wzrastały równie gwałtownie. Dochód na mieszkańca jest dziś dziesięciokrotnie wyższy niż w 1850 roku. Przeciętny Włoch jest 15 razy bogatszy niż w 1880. A światowa gospodarka? Urosła aż 250 razy w porównaniu z okresem sprzed rewolucji przemysłowej – gdy niemal wszyscy, niemal wszędzie byli biedni, brudni, głodni, zalęknieni, ciemni, chorzy i szpetni.

Średniowieczna utopia

W przeszłości żyło się ciężko. Nic więc dziwnego, że powszechnie marzono o dniu, kiedy ludzka dola się poprawi.

Jednym z najbardziej sugestywnych było marzenie o krainie płynącej mlekiem i miodem. Nazwano ją Kukanią. Aby tam dotrzeć, należało najpierw przegryźć się przez trzy mile ryżowego puddingu. Ale wysiłek wart był zachodu, bo w Kukanii rzeki spływały winem, nad głowami polatywały świeżo upieczone gęsi, naleśniki rosły na drzewach, a gorące placki i ciasta spadały prosto z nieba. Chłopi, rzemieślnicy, księża – wszyscy równi sobie, wygrzewali się na słońcu.

Mieszkańcy Kukanii, krainy obfitości, nie mieli zwyczaju się awanturować. Ustawicznie się za to bawili, tańczyli, pili i sypiali ze sobą.

„Dla średniowiecznego umysłu – pisze holenderski historyk Herman Pleij – współczesna Europa Zachodnia wydawałaby się niemalże doskonałym urzeczywistnieniem marzenia o Kukanii. Bary szybkiej obsługi otwarte całą dobę, klimatyzacja, wolna miłość, dochody bez wymogu pracy i przedłużająca młodość chirurgia plastyczna”4. Więcej ludzi na Ziemi cierpi dziś wskutek otyłości niż wskutek głodu5. W Europie Zachodniej liczba morderstw jest przeciętnie 40 razy niższa niż w średniowieczu, a kto legitymuje się odpowiednim paszportem, ma pod sobą imponującą siatkę zabezpieczeń społecznych6.

Może to właśnie nasz największy problem: stary, średniowieczny sen o utopii nie ma się dziś czym pożywić. Tak, moglibyśmy nieco więcej konsumować i czuć się nieco bezpieczniej – ale coraz lepiej wiemy, jak fatalne są skutki nadmiernej konsumpcji, degradacji środowiska i powszechnej inwigilacji. Dla średniowiecznego marzyciela kraina obfitości była wyśnionym rajem – „ucieczką od doczesnych cierpień”, jak pisał Herman Pleij. Gdyby jednak poprosić owego włoskiego chłopa z 1300 roku, by opisał nasz współczesny świat, jego pierwszą myślą byłaby bez wątpienia Kukania.

Bo to prawda; żyjemy w czasach, gdy spełniają się iście biblijne proroctwa. Co w średniowieczu zakrawałoby na cud, dziś jest codziennością: niewidomi odzyskują wzrok, inwalidzi zaczynają chodzić, a martwi powracają do życia. Ot, choćby Argus II: wszczepiany do mózgu implant, który częściowo przywraca zdolność widzenia osobom z genetycznymi wadami wzroku. Albo Rewalk – cybernetyczne nogi, dzięki którym paraplegicy mogą chodzić o własnych siłach. Albo Rheobatrachus – gatunek żaby, który całkowicie wyginął w 1983 roku, a który australijscy naukowcy dosłownie przywrócili do życia dzięki zachowanemu DNA. Następny na liście do ożywienia jest tygrys tasmański, a cały ten projekt badawczy nosi nazwę „Projekt Łazarz” – od nowotestamentowej opowieści o człowieku przywróconym do życia.

Tymczasem fantastyka naukowa staje się naukową rzeczywistością. Po drogach jeżdżą już pierwsze autonomiczne samochody, nie kierowane przez ludzi. Już dziś drukarki 3D potrafią drukować całe struktury komórkowe, a pacjenci z chipami wszczepionymi do mózgu sterują cybernetycznymi ramionami za pomocą myśli. Inny fakt: od 1980 roku koszt 1 wata energii słonecznej spadł o 99% – dziewięćdziesiąt dziewięć, to nie błąd w druku! Przy odrobinie szczęścia drukarki 3D i panele słoneczne mogą sprawić, że idealny świat Karola Marksa (wszystkie środki produkcji pod kontrolą mas) stanie się rzeczywistością – i to bez krwawej rewolucji.

Od dawien dawna kraina obfitości była zarezerwowana dla wąskiej elity bogatego Zachodu. Ale to już przeszłość. Odkąd Chiny otwarły się na kapitalizm, 700 milionów Chińczyków wydobyło się ze skrajnej nędzy7. Również w Afryce gospodarka ruszyła z kopyta: sześć krajów tego kontynentu należy do pierwszej dziesiątki najszybciej rozwijających się gospodarek8. W 2013 roku sześć z siedmiu miliardów ludzi na ziemi miało własny telefon komórkowy. (Dla porównania, jedynie 4,5 miliarda miało ubikację)9. A w latach 1994–2014 odsetek osób z dostępem do Internetu skoczył z 0,4% do 40,4%10.

A medycyna, być może największa obietnica krainy obfitości? Tu dokonał się postęp, o jakim nasi przodkowie nie śmieli nawet marzyć. Najbogatsze kraje muszą zadowolić się przyrostem średniej długości życia w tempie dwóch dni na każdy tydzień. Za to kraje afrykańskie co tydzień zyskują cztery dodatkowe dni11. Na całym świecie przeciętna długość życia wzrosła z 64 lat w 1990 roku do 70 w 201212 – i jest dziś dwukrotnie większa niż u progu XX wieku.

Coraz mniej ludzi cierpi głód. W naszej krainie obfitości co prawda nie łapiemy pieczonych gęsi w locie, ale mamy o jedną trzecią mniej niedożywionych niż w 1990 roku. W 1965 roku aż 51% ludzi na świecie spożywało poniżej 2000 kalorii dziennie. W roku 2005 ten odsetek wyniósł 3%13. Między 1990 a 2012 rokiem ponad 2,1 miliarda ludzi zyskało wreszcie dostęp do czystej wody pitnej. W tym samym okresie liczba dzieci z zaburzeniami rozwoju zmniejszyła się o jedną trzecią, umieralność dzieci spadła aż o 41%, a śmiertelność matek – o połowę.

A choroby? Straszliwa czarna ospa, która zabiła więcej ludzi niż jakakolwiek inna przyczyna, nie zagraża już nikomu. Polio zanikło niemal całkowicie: między 1988 a 2013 rokiem liczba chorych spadła o 99%. Coraz więcej dzieci szczepi się na niegdyś częste choroby, Odsetek dzieci zaszczepionych na odrę wzrósł z 16% w 1980 roku do 85% dzisiaj, a między 2000 a 2014 rokiem liczba przypadków śmiertelnych spadła o trzy czwarte. W porównaniu z 1990 rokiem na gruźlicę umiera dziś niemal o połowę mniej chorych. Od 2000 roku liczba śmiertelnych ofiar malarii zmniejszyła się o jedną czwartą; podobnie liczba ofiar AIDS od roku 2005.

Niektóre dane wydają się niemal zbyt piękne, by mogły być prawdziwe. Na przykład: 50 lat temu jedno dziecko na pięcioro umierało przed swoimi piątymi urodzinami. A dziś? Jedno na dwadzieścia. W 1836 roku najbogatszy człowiek świata, Nathan Meyer Rothschild, zmarł wskutek braku antybiotyków. W ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat tanie szczepionki przeciwko odrze, tężcowi, krztuścowi, błonicy i polio każdego roku ratowały więcej ludzkich istnień niż uratowałby światowy pokój, gdyby trwał przez cały XX wiek14.

Oczywiście nadal nęka nas wiele chorób – przede wszystkim nowotwory – ale na tym polu też czynimy postępy. W 2013 roku prestiżowe pismo Science za największy naukowy przełom roku uznało odkrycie metody, która pozwala zaprząc ludzki układ odpornościowy do zwalczania guzów. Niemal w tym samym czasie po raz pierwszy udało się sklonować ludzkie komórki macierzyste, co obiecuje postęp w zwalczaniu chorób mitochondrialnych, w tym pewnego typu cukrzycy.

Niektórzy naukowcy twierdzą nawet, że urodził się już pierwszy człowiek, który dożyje tysiąca lat15.

Jakby tego było mało, rośnie nam inteligencja. W 1962 roku 41% dzieci nie uczęszczało do szkoły – dziś jedynie 10%16. W większości krajów średni iloraz inteligencji (IQ) wzrasta o trzy do pięciu punktów na każde dziesięć lat – głównie za sprawą lepszego żywienia i edukacji. Może to pozwala również zrozumieć, dlaczego robimy się coraz bardziej cywilizowani? Ostatnia dekada była najbardziej pokojowym dziesięcioleciem w historii świata. Mieszczący się w Oslo Instytut Badań nad Pokojem podał, że roczna liczba ofiar wojennych spadła o 90% od 1946 roku. Odnotowujemy coraz mniej morderstw, rozbojów i innych przestępstw.

„Gdy świat się bogaci, spada przestępczość” – pisał niedawno The Economist. „Przestępcy chodzą jeszcze po ziemi, ale są coraz starsi i jest ich coraz mniej”17.

Smutek w raju

Witajcie, innymi słowy, w krainie obfitości.

Oby nam się dobrze żyło! Wznieśmy toast za Kukanię, gdzie niemal wszyscy są bogaci, bezpieczni i zdrowi. Gdzie brakuje nam tylko jednego: motywacji, by codziennie rano wstać z łóżka. Bo raju nie da się przecież ulepszyć! Już w 1989 roku amerykański filozof Francis Fukuyama zauważył, że dożyliśmy czasów, w których życie zostało zredukowane do „ekonomicznej kalkulacji, ciągłego rozwiązywania problemów technicznych i ekologicznych oraz zaspokajania wyrafinowanych żądań konsumentów”18.

Może siła nabywcza naszych poborów wzrośnie o punkt procentowy, może uda się obniżyć emisje gazów cieplarnianych o parę procent, może wynajdziemy jakiś nowy gadżet – do tego z grubsza sprowadza się nasza wizja przyszłości. Żyjemy w erze bogactwa i dostatku – skąd więc to poczucie beznadziei? „Nie ma już sztuki ani filozofii” – ciągnie Fukuyama. Jesteśmy tylko „wiecznymi kustoszami w muzeum ludzkiej historii”.

Oscar Wilde uważał, że gdy dotrzemy do wymarzonej krainy obfitości, będziemy musieli ponownie sięgnąć wzrokiem po najdalszy horyzont i znów wciągnąć żagle na maszt. „Postęp to urzeczywistnienie utopii” – pisał. Ale dziś na horyzoncie widać tylko pustkę. Krainę obfitości spowija gęsta mgła. W chwili, gdy powinniśmy podjąć historyczne wyzwanie. aby nadać głęboki sens naszej bogatej, bezpiecznej i zdrowej egzystencji, zrobiliśmy coś przeciwnego: pogrzebaliśmy wszelkie utopie. Nie mamy nowych marzeń, bo nie umiemy sobie wyobrazić świata lepszego niż ten, który już istnieje. Co gorsza, większość mieszkańców bogatych krajów obawia się, że ich dzieciom będzie powodzić się gorzej niż im samym19.

Ale największy kryzys naszych czasów, największy kryzys mojego pokolenia polega nie na tym, że żyje nam się źle, ani że w przyszłości może być gorzej. Prawdziwy kryzys polega na tym, że nie umiemy wyobrazić sobie nic lepszego.

Koniec wielkich narracji

W tej książce nie usiłuję przepowiadać przyszłości.

Chcę raczej tę przyszłość odblokować. Otworzyć na oścież nasze mentalne okna. Utopie zawsze mówią więcej o czasach, w jakich powstały, niż o tym, co naprawdę przyniesie przyszłość. Utopijna kraina obfitości wiele mówi o tym, jak wyglądało życie w średniowieczu – marnie. A raczej – niemal wszystkim ludziom, niemal wszędzie, żyło się marnie. Nie ma przecież takiej kultury, która nie wytworzyłaby swojej wersji krainy mlekiem i miodem płynącej20.

Z prostych pragnień rodzą się proste utopie. Kto głodny, marzy o wystawnym posiłku. Komu zimno, marzy o ogrzaniu się przy ognisku. Podeszły wiek i zniedołężnienie przywodzą marzenia o wiecznej młodości. Wszystkie te pragnienia można odnaleźć w starych utopiach, stworzonych, gdy życie było jeszcze znojne, brutalne i krótkie. „Ziemia nie rodziła nic szkaradnego, ani żadnych chorób” – fantazjował grecki poeta Teleklejdes w piątym wieku p.n.e. Cokolwiek było ludziom niezbędne, zjawiało się na samą myśl. „Korytem każdej rzeki płynęło wino. (…) Ryby same przychodziły do domu, piekły się na ruszcie i układały na stole”21.

Ale dziś marzenia o lepszym świecie wyrywamy z korzeniami, gdy tylko zakiełkują. Marzenia zawsze przeistaczają się w koszmary, powiadamy sobie. Każda utopia rodzi wrogość, przemoc, w końcu ludobójstwo. Każda utopia przeradza się w dystopię, a nawet więcej: każda utopia jest dystopią od samego początku. Postęp to mit – głosi inny frazes. A przecież wspólnym wysiłkiem zbudowaliśmy sobie średniowieczny raj!

To prawda – jak każda religia ma swoje fanatyczne sekty, tak i w historii nie brak spotworniałych form utopijnej myśli – faszyzm, nazizm, stalinizm. Ale gdy jeden religijny fundamentalista dopuszcza się przemocy, czy z tego powodu automatycznie spisujemy na straty całą religię? Dlaczego więc z góry rezygnować z utopii? Czy mamy porzucić marzenia o lepszym świecie?

Nie! Nic podobnego. A przecież właśnie tak się dzieje. Optymizm i pesymizm sprowadziliśmy do miary poziomu zaufania lub nieufności konsumentów. Radykalne pomysły na urządzenie innego świata są dziś niemal dosłownie „nie do pomyślenia”. Nasze oczekiwania względem tego, co możemy osiągnąć jako społeczeństwo, ograniczyliśmy do minimum. Co nam zostało? Zimna, brutalna prawda, że odkąd wyrzekliśmy się utopii, mamy jedynie technokrację. Całą politykę zredukowaliśmy do zarządzania problemami. Wyborcy zachowują się nieprzewidywalnie nie dlatego, że partie są tak krańcowo różne, ale dlatego, że różnice między nimi zatarły się niemal całkowicie, a lewicę od prawicy odróżnia kilka procent podatku dochodowego w górę lub w dół22.

Widać to wyraźnie w dziennikarstwie – tam polityka jawi się jako gra, w której stawką nie są idee, ale kariery. Widać to w akademii, gdzie wszyscy są zbyt zajęci pisaniem, żeby czytać; zbyt zajęci publikowaniem, by debatować. W XXI wieku uniwersytet najbardziej przypomina fabrykę. To samo można powiedzieć o naszych szpitalach, szkołach i mediach. Nie liczy się nic poza robieniem wyników. Czy chodzi o wzrost gospodarczy, wzrost słuchalności czy wzrost liczby publikacji naukowych – stopniowo, nieubłaganie, ilość zastępuje jakość.

Motorem tych wszystkich zjawisk jest ideologia nazywana czasem „liberalizmem” – ale dziś to jedynie pusta skorupa. Dziś ważne jest „być sobą” i „robić swoje”. Za najwyższy ideał uznajemy wolność, ale nie wiemy, czym ją wypełnić. Tak usilnie wystrzegamy się moralizowania, że całkowicie wyrugowaliśmy moralność z debaty publicznej. Arena publiczna ma być „neutralna”, mówimy – a przecież nigdy dotąd nie była aż tak paternalistyczna. Na każdym rogu czekają na nas pokusy – nic tylko pić, objadać się, pożyczać, kupować, zapracowywać się, odreagowywać stres i walczyć o swoje. Cokolwiek sobie wmawiamy o wolności słowa, wartości, które wyznajemy, są podejrzanie bliskie tym, które promują reklamy w godzinach największej oglądalności23. Gdyby jakaś partia polityczna lub sekta religijna zdobyła chociaż ułamek tego wpływu na nas i na nasze dzieci, jakim cieszy się branża reklamowa, nie posiadalibyśmy się z oburzenia. Ale to tylko rynek, mówimy, więc zachowujemy „neutralność”24.

Rola rządów ogranicza się do łatania dziur w codziennej rzeczywistości. A jeśli nie przystajesz do modelu potulnego, zadowolonego z życia obywatela, władza weźmie cię w obroty i przywoła do porządku. Ma do tego cały arsenał: nadzór, inwigilację i represje.

Tymczasem państwo dobrobytu coraz częściej omija z daleka przyczyny ludzkich problemów, poprzestając na niwelowaniu ich objawów. Gdy zachorujemy, idziemy do lekarza; gdy dopadnie nas przygnębienie – do terapeuty; gdy chcemy zrzucić parę kilogramów – do dietetyka; gdy skaże nas sąd – do więzienia, a gdy stracimy pracę – do pośredniaka. Wszystkie te usługi kosztują krocie, a ich skuteczność pozostawia wiele do życzenia. W USA, gdzie koszty opieki medycznej są najwyższe na świecie, średnia długość życia w niektórych grupach demograficznych wręcz spada.

Tymczasem nic nie krępuje swobody rynku i biznesu. Przemysł spożywczy dostarcza nam tanie, śmieciowe posiłki pełne soli, cukru i tłuszczy, więc tym szybciej trafiamy do lekarzy i dietetyków. Zaawansowane technologie odsyłają do lamusa coraz więcej zawodów, więc szukamy pracy w pośredniaku. I chociaż mamy coraz mniej pieniędzy, branża reklamowa zachęca nas do wydawania ich na rzeczy, których nie potrzebujemy, byle zaimponować ludziom, których nie cierpimy25. W końcu zawsze możemy się wypłakać u terapeuty.

To codzienna dystopia, w jakiej żyjemy.

Rozpieszczone pokolenie

Nie chodzi o to – podkreślam na każdym kroku – że nie żyje nam się dobrze. Przeciwnie. Jeśli cokolwiek dolega dziś młodemu pokoleniu, to nadmierne rozpieszczenie. Według Jean Twenge, psycholożki z San Diego State University, która szczegółowo badała postawy młodego pokolenia dziś i w przeszłości, od lat 80. ubiegłego wieku obserwujemy u młodzieży gwałtowny wzrost poczucia własnej wartości. Żadne młode pokolenie nie oceniało tak wysoko własnej inteligencji, odpowiedzialności i atrakcyjności co obecne.

„To pokolenie ludzi, którym w dzieciństwie mówiono: jesteś kimś wyjątkowym. Możesz osiągnąć wszystko, co sobie zamarzysz”26. Wykarmiono nas tym narcyzmem, a gdy wkraczamy w wielki świat pełen nieograniczonych możliwości, boleśnie zderzamy się z rzeczywistością. Świat, jak się okazuje, jest twardy i bezlitosny; konkurencja i bezrobocie czyhają na każdym kroku. To nie Disneyland, gdzie spełniają się marzenia, ale wyścig szczurów, w którym każdy, kto go przegrał, jest sam sobie winien.

Nic dziwnego, że pod samouwielbieniem kryją się odmęty niepokoju. Twenge zauważa też, że w ciągu ostatnich dwudziestu lat nasiliły się u młodzieży nastroje lękowe. Porównanie wyników 269 badań przeprowadzonych między 1952 a 1993 rokiem pozwoliło stwierdzić, że poziom lęku u przeciętnego dziecka w amerykańskiej rodzinie na początku lat 90. był wyższy niż u pacjentów psychiatrycznych we wczesnych latach 50.27 Według Światowej Organizacji Zdrowia, depresja już dziś jest największym problemem zdrowotnym u nastolatków, a do 2030 roku będzie najczęstszą przyczyną chorób na całym świecie28.

To błędne koło. Nigdy dotąd tak wielu dorosłych nie korzystało z opieki psychiatrycznej w tak młodym wieku. Nigdy dotąd wypalenie zawodowe nie dotykało tak wcześnie tak wielu ludzi. Nigdy dotąd nie łykaliśmy tylu leków na depresję. Odpowiedzialnością za te wszystkie społeczne problemy – brak pracy, niezadowolenie z życia, depresję – obarczamy jednostkę. Skoro sukces jest kwestią osobistych decyzji, to porażka także nią jest. Zwolniono cię z pracy? Trzeba było bardziej się przykładać. Chorujesz? Widocznie prowadzisz niezdrowy tryb życia. Smutno ci? Weź pigułkę.

W latach 50. XX wielu zaledwie 12% młodych ludzi zgadzało się ze stwierdzeniem „Jestem kimś wyjątkowym”. Dziś zgadza się z nim 80% badanych29, chociaż widać jak na dłoni, że coraz bardziej się do siebie upodabniamy. Czytamy te same bestsellery, oglądamy te same kinowe hity i z dumą nosimy te same sneakersy. Pokolenie naszych dziadków i babć dorastało w rygorze narzuconym przez rodzinę, kościół i naród – dziś trzymają nas w ryzach media, specjaliści od marketingu i paternalistyczny aparat państwowy. A im bardziej się do siebie upodabniamy, tym chętniej unikamy wszelkich zbiorowości. Pustoszeją kościoły, partie polityczne i związki zawodowe. Tradycyjny podział na prawicę i lewicę niewiele już dzisiaj znaczy. Interesuje nas tylko „rozwiązywanie problemów”, jak gdyby całą politykę dało się podzlecić doradcom od zarządzania.

Są oczywiście tacy, którzy próbują na nowo rozniecić utraconą wiarę w postęp. Czy może dziwić, że kulturowym archetypem mojego pokolenia jest nerd – przywiązany do aplikacji i gadżetów symbolizujących nadzieję na postęp i rozwój gospodarczy? „Najlepsze umysły mojego pokolenia kombinują, co zrobić, żeby ludzie klikali więcej reklam” – uskarża się błyskotliwy matematyk, porzucając pracę w Facebooku30.

Zrozummy się dobrze: wrota do krainy obfitości otworzył nam kapitalizm, ale kapitalizm sam z siebie nie powstrzyma jej schyłku. Postęp stał się równoznaczny z koniunkturą gospodarczą, ale w XXI wieku będziemy musieli znaleźć inne sposoby podnoszenia jakości życia. A podczas gdy młodzież w krajach Zachodu wychowała się w atmosferze apolitycznej technokracji, dziś musimy się przeprosić z polityką i poszukać nowej utopii.

Z tego punktu widzenia nasze zbiorowe rozgoryczenie dodaje mi otuchy, bo jest o wiele lepsze niż obojętność. Powszechna nostalgia, tęsknota za przeszłością, której nigdy tak naprawdę nie było, sugeruje, że nie wyzbyliśmy się dawnych ideałów, a jedynie zakopaliśmy je gdzieś głęboko.

Prawdziwy postęp zaczyna się od czegoś, czego nie stworzy żadna ekonomia oparta na wiedzy: od wnikliwej refleksji nad tym, co to znaczy „żyć dobrze”. Posłuchajmy, czego już sto lat temu uczyli nas John Stuart Mill, Bertrand Russell i John Maynard Keynes: abyśmy przedkładali cele nad środki, a to co dobre nad to, co pożyteczne31. Skierujmy myśli ku przyszłości. Przestańmy żywić się własną frustracją, którą sondaże opinii publicznej i serwisy informacyjne jedynie potęgują. Weźmy pod uwagę rozwiązania, jakich jeszcze nie próbowano. Twórzmy nowe zbiorowości. Wznieśmy się ponad cały krępujący nas zeitgeist i dostrzeżmy, jaki łączy nas idealizm.

Może dzięki temu, zamiast widzieć tylko czubek własnego nosa, ogarniemy wzrokiem cały szeroki świat. A wtedy spostrzeżemy, że dziarski marsz postępu trwa nadal. Żyjemy w niezwykłej epoce, kiedy coraz mniej głodu i wojen, a coraz więcej dostatku i coraz dłuższe ludzkie życie. Ale dostrzeżemy też, ile jeszcze mamy do zrobienia – my, najbogatsze dziesięć, pięć czy jeden procent ludzi na Ziemi.

Plan

Czas powrócić do myślenia o utopiach.

Potrzeba nam nowej gwiazdy przewodniej, nowej mapy świata, na której znów dostrzeżemy odległy, nieznany kontynent: „Utopię”. Nie mam tu na myśli ciasnych projektów, w jakie próbują nas wcisnąć utopijni fanatycy teokracji czy planów pięcioletnich – oni chcą jedynie przymusić innych ludzi, by realizowali ich płomienne wizje. Zwróćmy uwagę: słowo utopia oznacza zarówno „idealne miejsce”, jak i „miejsce, którego nie ma”. Potrzebujemy nowych horyzontów, które rozpalą nam wyobraźnię. Horyzontów – podkreślam – w liczbie mnogiej. Ścieranie się różnych, sprzecznych utopii to przecież siła napędowa demokracji.

Ale zanim pójdziemy o krok dalej, rozróżnijmy dwa rodzaje utopijnego myślenia32. Pierwszy z nich znamy najlepiej: to utopia rozumiana jako plan lepszej organizacji społeczeństwa. Przeciwko takiemu rozumieniu utopii opowiadali się nie tylko wielcy myśliciele, tacy jak Karl Popper i Hannah Arendt, ale i cały kierunek w filozofii – postmodernizm. Te wysiłki nie poszły na marne. Dziś nieufnie podchodzimy do wszelkich pomysłów na odgórnie zaprojektowany raj na ziemi.

Zaplanowana utopia bowiem to nie garść abstrakcyjnych ideałów, ale zestaw sztywnych reguł, od których nie ma odstępstwa. Doskonałym przykładem utopii jako nienaruszalnego planu jest Miasto słońca włoskiego poety Tommasa Campanelli z 1602 roku. W jego utopii (czy raczej dystopii) własność prywatna jest surowo zakazana, każdy człowiek ma obowiązek kochać wszystkich innych, a za bójki karze się śmiercią. Państwo kontroluje prywatne życie wszystkich ludzi, w tym prokreację. Ludzie obdarzeni wysoką inteligencją mogą na przykład płodzić potomstwo wyłącznie z mało rozgarniętymi, a grubi – wyłącznie z chudymi. Wszystko po to, aby społeczeństwo oscylowało wokół korzystnego stanu średniego. Obywateli pilnuje gęsta sieć donosicieli. Kto popełni występek, zostanie werbalnie sponiewierany przez współobywateli, aż pojmie swoją niegodziwość i dobrowolnie podda się kamienowaniu.

Czytając książkę Campanelli dziś, trudno uniknąć upiornych skojarzeń z faszyzmem, stalinizmem, ludobójstwem.

Powrót utopii

Istnieje jednak inna droga utopijnego myślenia, choć niemal zapomniana. Jeśli plan jest zdjęciem o wysokiej rozdzielczości, to ten drugi rodzaj utopii można porównać do ogólnego szkicu. Nie oferuje rozwiązań, a jedynie wskazówki. Nie wciska nas w gotową, sztywną formę, ale inspiruje do zmiany. Rozumie, że – jak wyraził się Voltaire – lepsze jest wrogiem dobrego. Jak zauważył pewien amerykański filozof, „każdy, kto na poważnie dywaguje o utopii, powinien poczuć się nieswojo na myśl, że utopia miałaby być nienaruszalnym planem”33.

W tym duchu brytyjski filozof Thomas More napisał o utopii książkę (i ukuł samo pojęcie). Jego utopia nie jest planem gotowego porządku, który ma zostać wprowadzony z pełną bezwzględnością, ale przede wszystkim krytyką pazernej arystokracji opływającej w luksusy, podczas gdy reszta społeczeństwa cierpi skrajną nędzę.

More rozumiał, że utopia traktowana zbyt serio potrafi być groźna. „Człowiek powinien być zdolny wierzyć w coś gorąco, a jednocześnie dostrzegać absurdalność własnych przekonań i umieć się z nich śmiać” – pisze filozof i znawca utopii Lyman Tower Sargent. Podobnie jak satyra, utopia otwiera nam w głowie okno na inny świat – to jej cenna zaleta. Im bardziej się starzejemy – jako jednostki i jako społeczeństwa – tym łatwiej oswajamy się ze status quo, chociaż wolność może stać się w nim więzieniem, a prawda – kłamstwem. Nasze nowoczesne, technokratyczne wyznanie wiary – lub gorzej, przekonanie, że nie ma już w co wierzyć – czyni nas ślepymi na absurdy i niesprawiedliwości otaczającego świata.

Kilka przykładów: dlaczego od lat 80. ubiegłego wieku pracujemy coraz dłużej i coraz ciężej, choć jesteśmy coraz bogatsi? Dlaczego jako miary postępu używamy wskaźnika PKB, stworzonego do diagnozowania gospodarki kraju, który toczy wojnę? I dlaczego aż 60% naszych zarobków zależy od tego, w jakim kraju się urodziliśmy34?

Utopie nie oferują gotowych odpowiedzi, a tym bardziej rozwiązań. Ale stawiają właściwe pytania.

To książka dla wszystkich mieszkańców krainy obfitości. Dla każdego, kto ma dach nad głową, godziwą pensję i dość wolności, by żyć pełnią życia. Bo to nam, szczęśliwym obywatelom i obywatelkom Kukanii, potrzeba świeżej perspektywy. Przyszedł czas, byśmy wyobrazili sobie nowe utopie, oparli je na solidnych fundamentach i przystąpili do rozważnego eksperymentowania. O biegu historii nie decydują przecież maszyny, aplikacje ani algorytmy; nie wyznaczają go analitycy trendów. Biegiem historii kieruje ludzkość i jej idee.

Jak każda utopia, tak i nasza zacznie się niepozornie. Fundamenty współczesnej cywilizacji położyli przed wiekami marzyciele, którzy nie oglądali się na panujące w ich epoce przekonania. Hiszpański zakonnik Bartolomé de las Casas (1484–1566) postulował zrównanie praw kolonistów i rdzennych mieszkańców Ameryki Łacińskiej; próbował nawet założyć kolonię, w której wszyscy mieliby zapewniony godny byt. Fabrykant Robert Owen (1771–1858), orędownik emancypacji angielskich robotników; prowadził dobrze prosperującą fabrykę, w której robotnicy zarabiali godziwie, a kary cielesne były zakazane. A filozof John Stuart Mill (1806–1873) głosił przekonanie, że kobiety i mężczyźni są sobie równi. (Może to mieć coś wspólnego z faktem, że połowę przypisywanych mu dzieł napisała jego żona).

Jedno jest pewne: Gdyby nie ci rozsiani po wiekach marzyciele, nadal bylibyśmy biedni, brudni, głodni, zalęknieni, ciemni, chorzy i szpetni. Jeśli nie kierujemy się ku utopii, błądzimy bez celu. Rzecz nie w tym, że współczesny świat nam doskwiera, ale że nie wybrniemy z beznadziei, dopóki nie zaczniemy budować czegoś lepszego. „Człowiek potrzebuje do szczęścia nie tylko tej czy innej przyjemności, ale nadziei i aktywności i zmiany” – napisał kiedyś brytyjski filozof Bertrand Russell. W innym miejscu dopowiedział: „Właściwym przedmiotem ludzkiego pragnienia powinna być nie gotowa Utopia, ale świat, w którym nadzieja i wyobraźnia żyją i mają pole do popisu”.


źródło: Rutger Bregman
Utopia for Realists – The case for a universal basic income, open borders and a 15-hour workweek
Rozdział 1., „Powrót utopii”

(Tłumaczenie: Marek Jedliński z przekładu angielskiego Elizabeth Manton. W tłumaczeniu zostały pominięte przypisy i ilustracje. Tytuł wpisu i wyróżnienia od tłumacza)