(Obszerne fragmenty przemówienia „Beyond Vietnam”, które Martin Luther King Jr. wygłosił w kościele Riverside w Nowym Jorku 4 kwietnia 1967 roku, dokładnie na rok przed śmiercią.)
Powinno już być olśniewająco jasne, że nikt, komu leży na sercu prawość i dobro Ameryki, nie może dłużej milczeć w obliczu trwającej wojny. Jeśli trucizna przepełni duszę naszego kraju, autopsja wskaże Wietnam jako jedno z jej źródeł. Ameryki nie da się ocalić, dopóki będzie niszczyć najgłębsze marzenia ludzi na całym świecie. Dlatego jeśli nadal pragniemy, by Ameryka była Ameryką także i dla nas, musimy wejść na ścieżkę protestu i oporu – dla dobra naszego kraju.
(…)
To przywilej i brzemię wszystkich nas, którzy poczuwamy się do solidarności szerszej i głębszej niż narodowa, wykraczającej poza cele i punkty widzenia własnego narodu. Zostaliśmy wezwani, aby przemawiać w imieniu słabych; w imieniu tych, którym odebrano głos; w imieniu ofiar naszego kraju i tych, których nasz kraj nazywa wrogami – bo żaden spisany ludzką ręką dokument nie umniejszy faktu, że oni wszyscy są naszymi braćmi.
(…)
Tymczasem my, którzy gromadzimy się w kościołach i synagogach, musimy nieprzerwanie naciskać na rząd, by odstąpił od haniebnej wojny w Wietnamie. Musimy podnosić głos tak długo, jak długo nasz kraj tkwi w tej niegodziwości. W ślad za słowami muszą pójść czyny. Bądźmy gotowi wykorzystać wszelkie twórcze drogi protestu, jakie są dziś możliwe.
Młodym ludziom, którzy wkrótce mogą zostać powołani do wojska, musimy objaśniać rolę naszego kraju w Wietnamie i zachęcać ich, by odmawiali służby ze względów etycznych. Cieszy mnie, że tego wyboru dokonało już ponad siedemdziesięciu studentów z mojej alma mater, Morehouse College. Polecam tę drogę każdemu, kto uważa amerykańską politykę względem Wietnamu za haniebną i niesprawiedliwą. Wszystkich duchownych w wieku poborowym zachęcam, aby nie korzystali z przysługującego im zwolnienia od poboru, ale rejestrowali się jako odmawiający służby. Decyzje, które dziś podejmujemy, mają kolosalne znaczenie. Nadszedł czas, gdy musimy położyć na szali własne życie, jeśli nasz kraj ma wyjść cało z tego obłędu. Każdy, kto żywi humanitarne przekonania, musi we własnym sumieniu wybrać taką drogę protestu, jaka jest mu najbliższa – ale protestować musimy wszyscy.
Istnieje silna pokusa, by na tym poprzestać; by ograniczyć się do tej przybierającej na sile krucjaty przeciwko wojnie w Wietnamie. To prawda, musimy przystąpić do tej walki, ale chcę też powiedzieć o czymś innym, czymś znacznie bardziej niepokojącym. Wojna w Wietnamie to jedynie objaw głębokiej duchowej choroby, jaka trawi Amerykę. Jeśli zlekceważymy tę ważną prawdę, jeszcze w przyszłym pokoleniu będziemy organizować antywojenne komitety ludzi duchownych i świeckich. Będziemy niepokoić się wydarzeniami w Gwatemali i Peru. Będziemy niepokoić się wydarzeniami w Tajlandii i Kambodży. Będziemy niepokoić się wydarzeniami w Mozambiku i Południowej Afryce. Będziemy demonstrować w imieniu ofiar w tych i wielu innych krajach; będziemy bez końca organizować wiece, dopóki amerykańskie społeczeństwo i amerykańska polityka nie ulegną głębokiej przemianie. Wykraczamy w ten sposób poza kwestię Wietnamu, ale nie poza to, do czego jesteśmy wezwani jako dzieci boże.
W 1957 roku pewien spostrzegawczy amerykański urzędnik na zagranicznej placówce zwrócił uwagę, że nasz kraj stanął po złej stronie światowej rewolucji. Od dziesięciu lat widzimy, jak powtarza się ten sam wzorzec opresji, który dziś usprawiedliwia obecność amerykańskich doradców wojskowych w Wenezueli. Nasze inwestycje wymagają stabilnych państw. Przez to amerykańskie siły wspierają kontrrewolucję w Gwatemali. Przez to amerykańskie śmigłowce zwalczają partyzantów w Kolumbii i przez to rzuciliśmy napalm i oddziały „zielonych beretów” przeciwko rebeliantom w Peru. Właśnie dlatego dziś ze zdwojoną siłą wraca echo słów świętej pamięci prezydenta Johna Fitzgeralda Kennedy’ego, który pięć lat temu powiedział: „Ci, którzy uniemożliwiają pokojową rewolucję, sprawiają, że rewolucja krwawa staje się nieunikniona.”
Z wyboru bądź z przypadku to my coraz częściej odgrywamy rolę tego, który nie dopuszcza do pokojowej rewolucji. A czynimy tak, bo nie godzimy się zrezygnować z przywilejów i zbytków, jakie nam dają krociowe zyski z zagranicznych inwestycji.
Jestem przekonany, że jeśli mamy stanąć po właściwej stronie światowej rewolucji, najpierw jako cały naród musimy dokonać radykalnej rewolucji w sferze wartości. Ze społeczeństwa zorientowanego na dobra materialne musimy jak najszybciej stać się takim, które najwyżej ceni człowieka. Dopóki maszyny i komputery, prywatny zysk i prywatną własność będziemy mieć za ważniejsze od ludzi, dopóty nic nie naruszy potęgi wielkiej trójcy: rasizmu, materializmu i militaryzmu.
Prawdziwa rewolucja w sferze wartości sprawi, że zapytamy o słuszność i sprawiedliwość dawnej i obecnej polityki naszego kraju. Chociaż na drodze życia mamy pełnić rolę Dobrych Samarytan, to jednak tylko pierwszy krok. Pewnego dnia zrozumiemy, że trzeba głęboko przeorać całą drogę do Jerycho, aby podróżujący przez życie nie obawiali się napaści i rabunku. Prawdziwe współczucie nie kończy się na wciśnięciu monety w dłoń żebraka; nie jest powierzchowne, nie ogarnia nas od przypadku do przypadku. Prawdziwe współczucie rozumie, że trzeba przebudować całą machinę, która tych żebraków produkuje. Prawdziwa rewolucja w sferze wartości spojrzy ze wstydem na rażący kontrast między nędzą a bogactwem. Prawdziwa rewolucja w sferze wartości ze słusznym oburzeniem spojrzy za morza, gdzie kapitaliści z Zachodu inwestują fortuny w krajach Azji, Afryki i Ameryki Południowej – po to jedynie, by czerpać z nich zyski, a nie po to, by poprawić warunki życia w tych krajach – i powie: „To jest niesprawiedliwe”. Spojrzy na nasz sojusz z wielkimi latyfundystami Ameryki Południowej i powie: „To jest niesprawiedliwe”. Nie jest sprawiedliwa arogancja Zachodu, który sądzi, że może pouczać innych, ale sam niczego się od nich nie nauczy. Prawdziwa rewolucja w sferze wartości położy dłoń na obecnym porządku świata i powie: „Ten sposób rozstrzygania konfliktów jest niesprawiedliwy”. Żywi ludzie paleni napalmem; rodziny, w których przybywa wdów i sierot; trucizna nienawiści sączona w żyły przyzwoitych ludzi; fizycznie i psychicznie zdruzgotani żołnierze powracający z mrocznych i krwawych pól bitewnych – nie da się tego pogodzić z mądrością, sprawiedliwością i miłością. Naród, który rok w rok wydaje więcej pieniędzy na wojsko niż na programy wydobywające ludzi z nędzy, zmierza ku duchowej śmierci.
Ameryka, najbogatszy i najpotężniejszy kraj świata, ma wszelkie warunki do tego, aby przewodzić takiej rewolucji, takiej przemianie wartości. A przecież hierarchię naszych wartości możemy zmienić, tak by czynienie pokoju miało pierwszeństwo nad toczeniem wojny. Nic poza tragicznym pragnieniem śmierci nas nie powstrzymuje. Możemy chwycić oporną rzeczywistość w zbolałe dłonie i przekształcać ją tak długo, aż urobimy z niej braterstwo. Nic nas nie powstrzymuje.
Taka pozytywna rewolucja w sferze wartości będzie najskuteczniejszą obroną przed komunizmem. Wojna nie rozwiązuje żadnych problemów. Komunizmu nie da się pokonać bombą atomową czy bronią nuklearną. Nie zasilajmy szeregów tych, którzy nawołują do wojny i wiedzeni błędnymi porywami żądają, by nasz kraj opuścił grono Narodów Zjednoczonych. Dziś trzeba mądrej powściągliwości i spokojnej rozwagi. (…) Zamiast przyjmować negatywną postawę antykomunizmu zajmijmy się pozytywnym działaniem na rzecz demokracji. Musimy zrozumieć, że najlepszą obroną przed komunizmem będzie ofensywa w imię sprawiedliwości. Tym pozytywnym działaniem musimy wyeliminować biedę, niesprawiedliwość i lęk przed przyszłością, bo to na ich żyznej glebie najszybciej kiełkuje ziarno komunizmu.
Żyjemy w rewolucyjnych czasach. Na całym świecie ludzie buntują się przeciwko wyzyskowi i tyranii. Z łona kruchego świata wyłaniają się nowe systemy oparte na sprawiedliwości i równości. Nadzy i bosi mieszkańcy ziemi powstają, jak nigdy dotąd. „Ci, którzy tkwili w ciemnościach, dojrzeli światło.” Ludzie Zachodu mają obowiązek wspierać te rewolucje. Godny pożałowania jest fakt, że przez własne wygodnictwo, przez własną niefrasobliwość, chorobliwy lęk przed komunizmem i łatwość, z jaką akceptujemy ludzką krzywdę, kraje Zachodu, które wydały z siebie tyle rewolucyjnego ducha, dziś robią wszystko, by tę współczesną rewolucję zdławić. Dlatego tak wielu sądzi, że tylko w marksizmie tli się duch rewolucji. Dlatego komunizm jest wyrzutem sumienia dla nas, którzy nie zdobyliśmy się na prawdziwą demokrację ani na dokończenie tych rewolucji, które wcześniej sami roznieciliśmy. Trzeba nam dziś odzyskać ducha rewolucji, stanąć naprzeciw wrogiego niekiedy świata i ogłosić, że nigdy nie damy zgody na ludzką nędzę, rasizm i militaryzm. W tym nasza jedyna nadzieja. Składając takie zobowiązanie, rzucimy rękawicę rzeczywistości i jej niesprawiedliwym obyczajom. Przyspieszymy nadejście dnia, w którym „podniosą się wszystkie doliny, a wszystkie góry i wzgórza obniżą, równiną się staną urwiska, a strome zbocza niziną gładką”.
Prawdziwa rewolucja w sferze wartości znaczy, że w ostatecznym rozrachunku jesteśmy winni lojalność wszystkim ludziom na ziemi, a nie tylko podobnym sobie. Każdy naród musi wzbudzić w sobie bezwzględną solidarność z całą ludzkością, aby mógł zachować to, co w nim samym najcenniejsze.
Wezwanie do braterstwa ludzi całej ziemi, które troskę o bliźnich rozszerzy poza własne plemię, własną rasę, własną klasę i własny naród, to tak naprawdę wezwanie do wszechogarniającej, bezwarunkowej miłości do wszystkich ludzi. Ta często opacznie rozumiana i interpretowana myśl – tak skwapliwie odrzucana przez Fryderyków Nietzsche tego świata jako przejaw tchórzostwa i słabości – jest dziś bezwzględnie konieczna dla przetrwania rasy ludzkiej. Kiedy mówię o miłości, nie mam na myśli wątłego, sentymentalnego uczucia. Mówię o potężnej sile, w której wszystkie wielkie religie widzą najwyższą, jednoczącą zasadę samego życia. Miłość okazuje się tym kluczem, który otwiera drzwi do absolutu. Tę wiarę w absolut, wyznawaną tak samo przez hindusów, muzułmanów, chrześcijan, Żydów i buddystów, pięknie podsumowuje pierwszy list św. Jana:
„Miłujmy się wzajemnie, bo miłość jest z Boga, a kto miłuje, ten narodził się z Boga i zna Boga. Kto nie miłuje, nie zna Boga, bo Bóg jest miłością. Jeżeli miłujemy się wzajemnie, Bóg trwa w nas i miłość ku Niemu jest w nas doskonała.”
Oby ten duch stał się nakazem chwili. Nie wolno nam dłużej wielbić bożka nienawiści ani klękać przed ołtarzem zemsty. Oceany historii są pełne wzburzonych fal zaciekłości. Historia zasłana jest wrakami narodów i jednostek, które weszły na samobójczą ścieżkę nienawiści.
Musimy pamiętać, że dzień jutrzejszy zaczyna się już dziś. Stoimy w obliczu palącej, nagłej konieczności. Zwłoka zawsze jest złodziejką czasu. Jak często nadzy i przygnębieni stajemy nad własnym życiem, bo wiemy, że zaprzepaściliśmy niepowtarzalną okazję. (…) Dziś jeszcze możemy dokonać wyboru: współistnienie w pokoju czy współ-unicestwienie w brutalnym starciu.
Od rozważań musimy już przejść do działania. Musimy wynaleźć nowe sposoby działania na rzecz pokoju w Wietnamie i sprawiedliwości dla całego świata rozwijającego się. Ten świat jest tuż za drzwiami. Jeśli nie zaczniemy działać już teraz, czeka nas długa i bolesna droga przez mroczny tunel hańby przeznaczony dla tych, którzy mają władzę, ale nie mają współczucia; mają potęgę, ale nie mają moralności; mają siłę, ale nie mają oczu.
Zacznijmy już dziś. Poświęćmy się jeszcze raz tej długiej i gorzkiej, ale pięknej walce o nowy świat. Takie jest wezwanie synów bożych, a nasi bracia wyczekują naszej odpowiedzi. Czy im powiemy, że przeciwności piętrzą się zbyt wysoko? Czy im powiemy, że walka jest zbyt trudna? Czy usłyszą od nas, że żywotne siły Ameryki sprzysięgły się, by przemocą nie dopuścić ich do pełni człowieczeństwa, i że przesyłamy wyrazy ubolewania? A może wyślemy im posłanie tęsknoty, nadziei, solidarności z ich pragnieniami, oddania ich sprawie, bez względu na koszty? Wybór należy do nas. Wolelibyśmy nie musieć podejmować tej decyzji, ale w tym decydującym momencie ludzkiej historii podjąć ją musimy. (…) A jeśli dokonamy słusznego wyboru, hałaśliwe dysonanse naszego świata przemienimy w piękną symfonię braterstwa. Jeśli wybierzemy słusznie, przyspieszymy nadejście dnia, kiedy w całej Ameryce i na całym świecie „sprawiedliwość wystąpi jak woda z brzegów, a prawość jak potok niewysychający wyleje”.
źródło: Martin Luther King Jr.
Przemówienie wygłoszone w kościele Riverside w Nowym Jorku 4 kwietnia 1967, jako “Beyond Vietnam”. W sieci jest dostępny pełny tekst przemówienia i jego nagranie.
(Tłumaczenie: Marek Jedliński. Tytuł wpisu od tłumacza.)